Przychodzi taki smutny moment kiedy
czas pogodzić się z rzeczywistością. Tych paru pociążowych
kilogramów jednak nie da się tak łatwo zrzucić. To oznacza koniec
złudzeń wciśnięcia się w spodnie, których kilka par leży na
dnie szafy. Trzeba jednak kupić większe ciuchy, żeby pokazać się
ludziom. Najlepiej wybrać taki sklep, który jest przyjazny świeżej
mamie czyli z zawyżoną rozmiarówką. Wtedy jest szansa pozostać
przy dotychczasowym rozmiarze i oszukiwać się, że nic nie
pozostało do ukrycia. Drugą cechą sklepu przyjaznego mamie jest
brak działu dziecięcego. No jak nie skusić się na oglądanie
prześlicznych sweterków dla Tiji. Może jednak jej coś kupię, a
ja poczekam? I tak nigdzie nie wychodzę. Krzyczę od razu na siebie
za te myśli- to są moje dwie godziny zakupów. Żadnych kaftaników,
bodziaków, sukieneczek słodkich jak cukiereczki.
Nie jest to łatwe zadanie, bo po
wejściu do galerii zauważam, że nogi prowadzą mnie do Smyka. Nie,
nie nie!! W oczy rzucają mi się ozdoby świąteczne. Czy coś
przegapiłam? Dopiero co narzekałam, że końcówka ciąży latem to
głupi pomysł. Wreszcie wybieram jeden sklep- cóż dwie godziny to
nie zbyt dużo na skompletowanie nowej garderoby. Nigdy nie lubiłam
zakupów, pewnie dlatego, że wiem co składa się na tą cenę,
którą widzimy na półce, ot zboczenie zawodowe. Przymierzam,
wychodzę z przymierzalni po większe rozmiary (średnio przyjazny
sklep jeżeli chodzi o rozmiarówkę). Wreszcie udaje mi się wybrać
parę ciuchów. Pierwszy raz od paru miesięcy. Idę do kasy. Do
zamknięcia sklepu 5 minut. Podaję kartę do płacenia. „Błąd
łączności”. I tak kilka razy. Okazuje się, że jest awaria
internetu i pozostaje tylko płatność gotówką. Sprawdzam ile mam
gotówki. Robię szybką selekcję zwybranych rzeczy- zostaje piękny
sweterek dla Tiji i ...spodnie dresowe dla mnie. W końcu dom to
teraz moje królestwo, w którym powinnam czuć się wygodnie. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz