Zawsze uważałam, że tłumaczenie rodziców, że
dziecko nauczyło się kląć poza domem jest, co tu dużo mówić
marną wymówką.
Przecież te małe latające szkraby, które a to
nie wymawiają literki "k" mówiąc coś w stylu "tocham
totta"*, gestykulując jak rodzice, grożąc tak samo palcem
uczą się wszystkiego w domu.
Tak myślałam, do czasu, kiedy to Tija zaczęła w
niektórych sytuacjach mówić "kurde mola".(nie mol
tylko mola)
Z przedszkolem miała styczność, ale to trzy
spotkania po pół godziny co by się oswoić z nim. I do tego tyle
zabawek, że każde sobie coś wybrało i mało co go obchodziło
inne dziecko.
Przed blokiem - starsze koleżanki, ale raczej nie
używają słów "kurde mol".
Kontaktów z innymi dziećmi brak, bo na trawnikach
rządzą "kurde mola psie kupy" (to już zacytowana Tija).
Więc dzieci po trawnikach nie biegają.
Tak więc pozostaje dom. Okazuje się, że nikt, a
to nikt, tak nie mówi.
Jednak gdzieś na ulicy musiała to złapać, a może
w Smerfach. Może u Dziadków? ;)
Po pewnym czasie zły nauczyciel się znajduje.
Zmęczony Tatuś nie raz strofuje "Kurde mol, znowu porysowałaś
po ścianie".
Trzeba coś z tym zrobić.
-Tija nie mówi się kurde mola tylko kurza łapa.
-Kurza łapa? - pyta z niedowierzaniem Tija.
-Tak. Kurza łapa.
Mija parę minut i słyszę kurde łapa.
*kocham kotka