Jakiś czas temu jako narzekałam jako matka sankowa (Tutaj się żalę), że chodniki posypane ... a wczoraj? I tak źle i tak niedobrze.
Sąsiadka z piętra niespodziewanie dla wszystkich przeprowadza atak wiertareczkami udarowymi - wymienia drzwi wejściowe razem z framugą.
Tija nie słyszy bajki, ja gwiżdżącego czajnika (gdybyśmy mieli gwizdek), Niania ma tymczasowo nową wersję łóżeczka - wibrujące. Ewidentnie jej się to nie podoba i ryczy czego ja w sąsiednim pokoju nie słyszę.
Szybka decyzja - ewakuacja.
Niania do wózka, Tija na sanki.
No i co teraz? Jedną ręką pcham wózek, drugą ciągnę sanki.
Ciepło już po 100 metrach. Zachowuję pogodę ducha - bo właśnie zaoszczędzam jakieś kilkanaście złotych, które musiałabym wydać na aerobik. Fakt, nie ćwiczę wszystkich partii mięśni, ale co tam, po co mi całe obolałe ciało, ręce wystarczą.
Co mi zostało z tego spaceru? Zakwasy ... i kilkanaście złotych w kieszeni.
Będzie na puzzle dla Tiji. Dziękuję kochana sąsiadko.
Będzie na puzzle dla Tiji. Dziękuję kochana sąsiadko.
ja mam chytry plan.. w weekend będziemy próbować zaprzęgać Lenę do sanek ;)
OdpowiedzUsuń