Ogólnie jestem cięta na osoby pobierające opłaty parkingowe. Nie ze względu na fakt, że trzeba zapłacić za postój. Chociaż niektóre stawki mnie powalają. Na przykład cena parkingów przed dolinami w Tatrach Zachodnich. Parking w centrum Wiednia wychodzi taniej. No ale nie chce mi się kombinować, wolę mieć pewność, że teoretycznie samochód nie powinien zniknąć z takiego parkingu odholowany przez Straż Miejską. Jeszcze gorzej przedstawia się sytuacja w Szczyrku w sezonie. Sklepy przy drodze nagle stają się właścicielami szerokich chodników. Jeżeli zaparkujesz tam samochód grożą, że po powrocie nie będzie powietrza w oponach. Takie miłe przywitanie - "witajcie kochani turyści" przecież z was żyjemy. Dlatego do Szczyrku w sezonie nie pojadę. Oni i tak nie zbiednieją z powodu mojej nieobecności. Gorzej jeżeli takich osób jak ja będzie więcej.
Wracając jednak do sprawy. Jestem cięta na inkasentów, bo wkurza mnie jeżeli muszę go szukać. Albo on widzi, że zaparkowałam i nie rusza tyłka a ja muszę iść najpierw do niego zapłacić a potem wrócić z bilecikiem i dać za szybę. Tego nie cierpię. Usiłuję się postawić na ich miejscu. W końcu wszystko zależy od punktu siedzenia. Ale jakoś nie rozumiem takiej postawy. Może za słabo się postawiłam na ich miejscu.
Ostatnio będąc zawodowo w Zakopanem zaparkowałam tam gdzie zwykle, zaraz przy samiuśkich Krupówkach, przy Poczcie Polskiej. Samochodów mało, po sezonie. Widzę, pan inkasent trzyma w ręku olbrzymi słonecznik i zajada go wypluwając na chodnik skorupki. Kręciłam się przy aucie zbierając wszystkie potrzebne rzeczy a on nic. Siedzi i je ten słonecznik. W końcu podeszłam do niego. Patrzę na niego on nic. To mówię, że chciałam karteczkę (tam się najpierw dostaje karteczkę z wpisaną godziną zaparkowania, płaci się odjeżdżając). Dostałam karteczkę, włożyłam za szybę - na szczęście tutaj odległość inkasent - auto równa się szerokości ulicy. Załatwiłam biznesy wracam i chcę płacić. I tutaj zaczyna się historia:
-Ja panią skądś kojarzę. Czy pani nie jest przedstawicielką?
-No jestem - odpowiadam raczej średnio miło.
-A jakiej firmy?
-No tu jest napisane - mówię pokazując na drzwi i mówię jaki asortyment sprzedaję. W głowie zaczyna mi się kojarzyć, że widziałam już tą pucołowatą twarz.
-A czy pan czasami nie stoi też pod sklepem X?
-Tak.
-To ostatnio (jakiś miesiąc temu) pytałam się pana czy mogę wjechać na chodnik, żeby kartony do auta załadować.
-Aaaa to pani jest!!! To proszę jechać.
-Ale firma zwraca mi koszty parkowania.
-Jak pani chce to dam pani paragon fiskalny.
-Przecież będzie miał pan manko.
-Jak kogoś znam, to nie trzeba. Pani jest w porządku.
Po czterech latach pracy mam znajomego w Zakopcu na parkingu!!!
No i głupio mi ...bo nie jestem w porządku :)
Wracając jednak do sprawy. Jestem cięta na inkasentów, bo wkurza mnie jeżeli muszę go szukać. Albo on widzi, że zaparkowałam i nie rusza tyłka a ja muszę iść najpierw do niego zapłacić a potem wrócić z bilecikiem i dać za szybę. Tego nie cierpię. Usiłuję się postawić na ich miejscu. W końcu wszystko zależy od punktu siedzenia. Ale jakoś nie rozumiem takiej postawy. Może za słabo się postawiłam na ich miejscu.
Ostatnio będąc zawodowo w Zakopanem zaparkowałam tam gdzie zwykle, zaraz przy samiuśkich Krupówkach, przy Poczcie Polskiej. Samochodów mało, po sezonie. Widzę, pan inkasent trzyma w ręku olbrzymi słonecznik i zajada go wypluwając na chodnik skorupki. Kręciłam się przy aucie zbierając wszystkie potrzebne rzeczy a on nic. Siedzi i je ten słonecznik. W końcu podeszłam do niego. Patrzę na niego on nic. To mówię, że chciałam karteczkę (tam się najpierw dostaje karteczkę z wpisaną godziną zaparkowania, płaci się odjeżdżając). Dostałam karteczkę, włożyłam za szybę - na szczęście tutaj odległość inkasent - auto równa się szerokości ulicy. Załatwiłam biznesy wracam i chcę płacić. I tutaj zaczyna się historia:
-Ja panią skądś kojarzę. Czy pani nie jest przedstawicielką?
-No jestem - odpowiadam raczej średnio miło.
-A jakiej firmy?
-No tu jest napisane - mówię pokazując na drzwi i mówię jaki asortyment sprzedaję. W głowie zaczyna mi się kojarzyć, że widziałam już tą pucołowatą twarz.
-A czy pan czasami nie stoi też pod sklepem X?
-Tak.
-To ostatnio (jakiś miesiąc temu) pytałam się pana czy mogę wjechać na chodnik, żeby kartony do auta załadować.
-Aaaa to pani jest!!! To proszę jechać.
-Ale firma zwraca mi koszty parkowania.
-Jak pani chce to dam pani paragon fiskalny.
-Przecież będzie miał pan manko.
-Jak kogoś znam, to nie trzeba. Pani jest w porządku.
Po czterech latach pracy mam znajomego w Zakopcu na parkingu!!!
No i głupio mi ...bo nie jestem w porządku :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz